Wakacyjnych wspomnień ciąg dalszy! Rugia
była kolejną po Uznam wyspą na Bałtyku, którą odwiedziliśmy. Na całej
wakacyjnej trasie okazała najdziksza i ... najmniej przygotowana pod
kątem infrastruktury rowerowej. Co prawda, ścieżki rowerowe były tam
nadal, jednak czasami ich jakość oraz oznaczenie pozostawały wiele do
życzenia. Często musieliśmy kluczyć i domyślać się, którą z dróg na
skrzyżowaniu wybrać. Niedokładna mapa zdobyta po drodze w centrum
informacji turystycznej też nam za bardzo nie pomagała. Takie nieciekawe
wrażenie na szczęście mieliśmy tylko na początku, może dlatego że
zostaliśmy przywitani (a dokładniej mówiąc Ł.) ukąszeniem jakiegoś
robala, a w dodatku kończyła nam się woda i nie mogliśmy nigdzie znaleźć
żadnego sklepu. Jednak im dalej na północ wyspy, tym bardziej na plus
zmieniał się jej obraz w naszych oczach. Zaskoczeniem dla nas była ilość
oraz rozmiary tutejszych kempingów. Jeśli by patrzeć na wyspę tylko
przez ich pryzmat, można by odnieść wrażenie, że przyjeżdża tu na letni
wypoczynek połowa niemieckiej populacji. Na pierwszym polu namiotowym,
na którym przyszło nam spędzić noc - na pobliskiej wysepce Ummanz,
wizyta w bloku kuchenno - sanitarnym wiązała się z 10 - minutowym
marszem w każdą stronę. Wyobraźcie sobie naszą frustrację, kiedy to
głodni i zmęczeni w końcu docieramy do upragnionej kuchni i odkrywamy,
że zapomnieliśmy zabrać z namiotu pudełka z przyprawami!!! Na szczęście
dnia następnego rekompensujemy wszelkie niewygody najlepszą kawą naszych
wakacji zagryzioną przepysznym ciachem. A wszystko to w przeogromnej
kawiarni - palarni kawy - przerobionej ze starej stodoły, w miejscu,
które trudno byłoby nawet nazwać wsią.Oczywiście byliśmy jedynymi gośćmi
(przynajmniej na początku:)). Rugia słynie przede wszystkim z Kap
Arkona - skalistego przylądka na północnym krańcu wyspy, gdzie znajdują
się przecudowne białe klify, których mogłoby pozazdrościć nawet Dover.
Poza tym jest tam również podobno słynne starosłowiańskie miejsce kultu
Świętowita oraz ewenement - dwie latarnie morskie niemal obok siebie.
Żeby się tam dostać, trzeba się trochę napocić, zwłaszcza jak podróżuje
się objuczonym po pachy rowerem. Warto jednak zobaczyć. Dodatkową
atrakcją, zwłaszcza dla dzieci, może być znajdujące się tam również
centrum edukacyjne z bardzo interesującą multimedialną wystawą
poświęconą historii naszej planety oraz różnym organizmom na niej
żyjącym.
Innym, chociaż dużo mniej
spektakularnym miejscem, z którego słynie ta niemiecka wyspa jest
miejscowość Prora, w której naziści wybudowali największy
(najdłuższy)ośrodek wypoczynkowy dla wiernych wyznawców idei. Dzisiaj
niestety cały kompleks przypomina opuszczone radzieckie koszary. Jedynym
pozytywnym akcentem jest znajdujący się na terenie ośrodka hostel -
wyremontowany i zadbany - szkoda że nie na kieszeń skromnego turysty
rowerowego z bloku wschodniego;) Śpimy więc na terenie prywatnego
ośrodka wypoczynkowego u dziwnej pani - jesteśmy jedynymi namiotowcami -
a następnie udajemy się do portu, gdzie wskakujemy na prom i obieramy
kurs na duński rowerowy raj - wyspę Bornholm.