21.10.12

Część drugą czas zacząć;)

Wiem, wiem, trochę wstyd i hańba, że tak długo nas tu nie było. Temat wakacji to już tylko mgliste wspomnienie, a tymczasem mamy jeszcze sporo zaległych zdjęć. Na czym to ostatnio skończyliśmy?...Świnoujście. No tak, spotkanie z K. i Ł., nocleg na specyficznym, pachnącym dymem, kiełbasą i wódką kempingu, na którym gęstość zaludnienia można by porównać do tego w brazylijskich fawelach; wyjazd w dalszą drogę, która o mały włos skończyłaby się zanim na dobre się zaczęła. Zerwany łańcuch K. trochę pokrzyżował nam szyki, ale miły pan z wypożyczalni rowerów, pasjonat pełną gębą, przyszedł nam z pomocą w niedzielny poranek. Doprowadził łańcuch, a przy okazji resztę roweru do porządku, spędził nad nim jakieś 1,5 h, nie chcąc nic w zamian!!! Główna promenada w Świnoujściu, przy zejściu na plażę, walcie jak w dym!!! Dziękujemy!!!
Opuściliśmy Polskę, obierając za cel Sassnitz, portową miejscowość na wyspie Rugii, skąd potem mieliśmy przeprawić się promem do bornholmskiego rowerowego raju. Krajobraz zmienił się radykalnie, przyzwyczajeni do niczym nie zmąconej ciszy nadodrzańskich rozlewisk, musieliśmy stawić czoła całej rzeszy (hmm, może będąc w Niemczech, należałoby raczej unikać tego słowa ) pieszych i rowerowych turystów, którzy tłumnie przybyli podziwiać uroki bałtyckiego wybrzeża. Już niedługo słowo "rzesza" miało do nas przemówić z całą swoją mocą - dojechaliśmy do Peenemunde - miejscowości, w której produkowane rakiety V1 i V2 omal nie przesądziły o losach II wojny światowej. Na szczęście nie udało im się, ale za to zamieszały nieźle w świecie nauki, przyczyniając się do wysłania pierwszego czlowieka w kosmos. Dodatkową atrakcją tej miejscowości jest elektrownia - muzeum oraz radziecki okręt podwodny, totalny industrialny krajobraz wprowadzający w niepokojące uczucie melancholii. Poza tym, trudno się stamtąd wydostać, bo wpływająca tu do Bałtyku rzeka Peene odcina drogę ucieczki, zwlaszcza po godzinie18, kiedy to odpływa ostatni prom na drugi brzeg. Zostaliśmy zatem na noc, na kempingu widmo, którego właściciel miał się pojawić na drugi dzień. Nocleg z widokiem na elektrownię, okręt podwodny plus ekstra dwa zardzewiałe kontenerowce, w kranie woda niezdatna do picia, ale za to przestronne łazienki i gorący prysznic!! I kuchnia do naszej dyspozycji - tak nam się przynajmniej wydawało, do czasu kiedy naszedł nas (grubo po zmierzchu) pan o fizjonomii Chucka Norrisa i dał nam do zrozumienia, że się mylimy. Podobno był to właściciel - dziwne, bo nie wziął od nas pieniędzy. Na drugi dzień też się nie pojawił - cóż, może było mu głupio za swoje zachowanie...Pożegnaliśmy Peenemunde bez większego żalu, uprzednio zwiedziwszy muzeum. Na drugim brzegu czekało na nas piwo i przepyszne kanapki ze śledziem i cebulą - chwila, dla której warto żyć!!! Potem, tradycyjnie już, zerwany łańcuch po raz drugi, chwilowe rozdzielenie się, plaża kitesurferów, przypadkowe spotkanie pod sklepem i dalsza podróż już razem, bez większych zmartwień. Przed wjazdem na Rugię szybkie zwiedzanie Stralsund, pięknego miasta z długą historią, ciasto i kawa ku pokrzepieniu serc.























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz