2.12.12

Rugia, czyli w drodze na Bornholm

Wakacyjnych wspomnień ciąg dalszy! Rugia była kolejną po Uznam wyspą na Bałtyku, którą odwiedziliśmy. Na całej wakacyjnej trasie okazała najdziksza i ... najmniej przygotowana pod kątem infrastruktury rowerowej. Co prawda, ścieżki rowerowe były tam nadal, jednak czasami ich jakość oraz oznaczenie pozostawały wiele do życzenia. Często musieliśmy kluczyć i domyślać się, którą z dróg na skrzyżowaniu wybrać. Niedokładna mapa zdobyta po drodze w centrum informacji turystycznej też nam za bardzo nie pomagała. Takie nieciekawe wrażenie na szczęście mieliśmy tylko na początku, może dlatego że zostaliśmy przywitani (a dokładniej mówiąc Ł.) ukąszeniem jakiegoś robala, a w dodatku kończyła nam się woda i nie mogliśmy nigdzie znaleźć żadnego sklepu. Jednak im dalej na północ wyspy, tym bardziej na plus zmieniał się jej obraz w naszych oczach. Zaskoczeniem dla nas była ilość oraz rozmiary tutejszych kempingów. Jeśli by patrzeć na wyspę tylko przez ich pryzmat, można by odnieść wrażenie, że przyjeżdża tu na letni wypoczynek połowa niemieckiej populacji. Na pierwszym polu namiotowym, na którym przyszło nam spędzić noc - na pobliskiej wysepce Ummanz, wizyta w bloku kuchenno - sanitarnym wiązała się z 10 - minutowym marszem w każdą stronę. Wyobraźcie sobie naszą frustrację, kiedy to głodni i zmęczeni w końcu docieramy do upragnionej kuchni i odkrywamy, że zapomnieliśmy zabrać z namiotu pudełka z przyprawami!!! Na szczęście dnia następnego rekompensujemy wszelkie niewygody najlepszą kawą naszych wakacji zagryzioną przepysznym ciachem. A wszystko to w przeogromnej kawiarni - palarni kawy - przerobionej ze starej stodoły, w miejscu, które trudno byłoby nawet nazwać wsią.Oczywiście byliśmy jedynymi gośćmi (przynajmniej na początku:)). Rugia słynie przede wszystkim z Kap Arkona - skalistego przylądka na północnym krańcu wyspy, gdzie znajdują się przecudowne białe klify, których mogłoby pozazdrościć nawet Dover. Poza tym jest tam również podobno słynne starosłowiańskie miejsce kultu Świętowita oraz ewenement - dwie latarnie morskie niemal obok siebie. Żeby się tam dostać, trzeba się trochę napocić, zwłaszcza jak podróżuje się objuczonym po pachy rowerem. Warto jednak zobaczyć. Dodatkową atrakcją, zwłaszcza dla dzieci, może być znajdujące się tam również centrum edukacyjne z bardzo interesującą multimedialną wystawą poświęconą historii naszej planety oraz różnym organizmom na niej żyjącym. 
Innym, chociaż dużo mniej spektakularnym miejscem, z którego słynie ta niemiecka wyspa jest miejscowość Prora, w której naziści wybudowali największy (najdłuższy)ośrodek wypoczynkowy dla wiernych wyznawców idei. Dzisiaj niestety cały kompleks przypomina opuszczone radzieckie koszary. Jedynym pozytywnym akcentem jest znajdujący się na terenie ośrodka hostel - wyremontowany i zadbany - szkoda że nie na kieszeń skromnego turysty rowerowego z bloku wschodniego;) Śpimy więc na terenie prywatnego ośrodka wypoczynkowego u dziwnej pani - jesteśmy jedynymi namiotowcami - a następnie udajemy się do portu, gdzie wskakujemy na prom i obieramy kurs na duński rowerowy raj - wyspę Bornholm.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz