Pierwszy raz w życiu miałam okazję robić sushi. Uważałam, żeby
nie zgubić żadnego boga z ziarenka ryżu (dla laików: w każdym ziarenku
mieszka ich 7 albo 8). Ale pewnie zgubiłam kilka setek. Więc jeśli świat
wydaje się inny niż być powinien to przez chwilę można to zrzucić na
karb zabitych przeze mnie ryżowych bogów.
W końcu moje zimne ręce
się do czegoś przydały i zanadto nie ogrzewały ani ryżu, ani ryby, ani
niczego innego. Mistrzem ceremonii była J., która uczyła się u swojego
mistrza w Ameryce Południowej.
I mój życiowy sukces - udało mi się w najeść pałeczkami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz